Mieszkamy w przesympatycznym miejscu prowadzonym przez panią Mo. Homestay Traveller to trzypietro dom położony na brzegu chińskiej ulicy niedaleko słynnego kota. Dla gości przeznaczonych jest 5 czystych i wygodnych pokojów z klimatyzacją, 2 łazienki i przytulny salonik z przekąskami, wodą, kawą i herbatą oraz kolekcją DVD i telewizorem dla kinomaniaków. Na ostatnim piętrze mieści się taras widokowy. Co rano w sympatycznej jadalni na gości czeka swieże śniadanie w stylu chińsko- malezyjskim czyli głównie zupy z dodatkiem makaronu ryżowego i )ryżu , do wyboru jest 9 opcji +1 bezpieczna opcja tosty z jajkiem (Asia dostała np. dziś na śniadanie całe skrzydło kurczaka, ja tradycyjną zupę laksi a Ania klopsiki zawinięte w makaron w rosole ze szczypiorkiem a Magda nudle z rosołem i warzywami ).
Nasz plan na dzisiejszy dzień obejmował wypad do Sarawak Culture Village i zwiedzanie Kuching po powrocie. Od rana nasze plany uległy zmianie bo kierowca, który miał nas zawieżć do wioski był dostępny od 14. Dlatego nasz pobyt w Malezji rozpoczęłyśmy od zwiedzania Kuching, czyli miasta kota. Tak naprawdę nazwa miasta nie pochodzi od słowa kot, tylko najprawdopodobniej od chińskiego słowa wybrzeże ( nad ktorym leży Kuching) lub od kocich oczu, owoców których duża ilość rośnie w okolicy miasta. Jednak kot jest o wiele "słodszym" ( zdaniem naszego kierowcy) symbolem, stąd mieszkańcy zadbali by na każdym rogu stał posąg kota/ kotów. Niektóre z nich są naprawdę przerażające. W mieście znajduje sie też muzeum kotów, w którymkolwiek kilkoma obrazkami kotów nic nie ma. Nasze zwiedzanie rozpoczęłyśmy od spaceru promenada nad rzeką Sarawak pełną mini barów i straganów z rękodziełem ( wystawionymi z okazji targów rękodzieła). Zahaczyłyśmy też o centrum turystycznym gdzie potwierdzilyśmy nasz pobyt w parku Bako( bardzo to ucieszyło pracujacego tam pana, który z zachwytytem powiedział "4 ladies mhh!!!!", do teraz nie wiem czy interpretacja tego stwierdzenia nie powinna brzmieć : "4 panie hohoho, małpy jeszcze nigdy nie zjadły tylu turystek na raz, będzie im sie podobać". :) Pózniej zwiedzałyśmy XIX- wieczną chińską dzielnicę, gdzie trafiłyśmy do świątyni Siang Ti . Świątynia ta została odbudowana po pożarze w 1889 roku. Wewnątrz świątyni są dwie fontanny i dużo kolorowych ołtarzy i figurek. Najciekawsza opowieść dotyczy święta związanego z tym miejscem, nazwanego Świętem Głodnych Duchów ( chińskim Haloween według nas). W to święto bramy piekieł zostają otwarte i wszystkie duchy wracają na ziemię. Żeby je przebłagać Chińczycy ofiarowują im jedzenie oraz palą papierowe pieniądze. Na koniec zostaje spalona wielka figura Króla Piekieł.
Następnym punktem programu była wizyta w Sarawak Culture Village. Sympatyczny pan siękierowca zawiózł nas na miejsce. Po drodze opowiedział nam o trochę o okolicy, pokazał dom najbogatszego człowieka w Malezji ( były premier) oraz opowiedział o sobie,swoichzeplatany rodzicach i swoich planach na przyszłość :) Dodatkowo powiedział nam o portalu, na którym się udziela, gdzie wchodzą biali ludzie, którzy chcą mieć Azjatów za przyjaciół. Chyba ufundujemy malezyjską nagrodę dla tej osoby, która powie nam co to za portal :)
Wioska leży w oddaleniu godziny drogi od Kuching. W skansenie znajdują się domy z różnych obszarów i kultur Sarawak. Przy wejściu do skansenu otrzymuje się paszport, w którym krótko opisane są wszystkie budynki oraz zbiera się pieczątki z poszczególnych domów. Najmniej podobał nam się budynek chiński. Najbardziej podobał nam się budynek Melanau. W międzyczasie zerwał się wiatr oraz zaczęło grzmieć. Chwilę pózniej zaczął padać ulewny deszcz , który przyniósł wyczekiwane ochlodzenie. Nie chciałyśmy tracić czasu , więc stwierdziłyśmy że żaden deszcz nas nie zatrzyma. Dzięki uprzejmości jednej z pań pracujących w skansenie, dostałyšmy parasol. Okazało się, że cztery dziewczyny mieszczą się pod parasolem i dzięki temu każda z nas zmokła tylko w części :) Aby spróbować lokalnych przysmaków( których w każdej chacie sprzedawali minimum 3 rodzaje, z czego najwięcej ciastek) kupiłyśmy opakowanie chipsów z tapioki, które smakują prawie tak samo jak chipsy ziemniaczane.
Następnie wyruszyłyśmy na pokaz tradycyjnych tańców z Borneo który w skansenie odbywa się o wyznaczonych godzinach. Pokaz odbywa się w klimatyzowanej sali teatralnej, co jest miłą odmiana od warunków panujących na zewnątrz pod warunkiem że nie padał wcześniej deszcz a ty nie jesteś trochę mokry :) W każdym razie pokaz był bardzo ciekawy, przeplatany opowieściami narratora. Na scenie zgodnie z opisem wdzięczne i piękne dziewice ( cytat z przedstawienia) z gracją tańczyły dzielni wojownicy biegali z dzidami, a sprawni wieśniacy wykonywali skomplikowane akrobacje na palach ( i tu dygresja: czy wobrażcie sobie naszego krakowiaka czy kujawiaka opisywanego przez narratora jako taniec delikatnych dziewic ;) Asia miała szansę wziąć czynny udział w pokazie gdy półnagi wojownik wyciągnął ja na scenę i uczył strzelać z dmuchawki . Asia dzielnie strzelała i ustrzeliła balonowego zwierza ( film relacja z tego pokazu dostępny za dodatkową opłata :P). Pokaz zakończył się wspólnymi tańcami z turystami do bardzo wpadającej w ucho piosenki promującej w tym roku Malezję. ( zalączamylink do YouTube,a)
Po pokazie nasz przesympatyczny kierowca odwiózł nas do naszego hoteliku, skąd wyruszyłyśmy na wieczorny spacer pięknie oświetlona promenadą. Oświetloną z takim rozmachem że część drzew była tak intensywnie zielona od świateł że aż wyglądało to nienaturalnie. Na tym zakończył się nasz pierwszy dzień w mieście kotów.