Jazda autobusem na Sri Lance dostarcza dużo wrażeń, jednak jadąc pociągiem można ich doświadczyć jeszcze więcej. Pociągi są tanie, państwowe, rzadko jeżdżące i masakrycznie wręcz zatłoczone. Teoretycznie można rezerwować na nie bilety przez internet jednak kosztuje to sporo dolarów :) .
Na różnego typu blogach: jest dużo wskazówek jak sobie radzić , choć oczywiście jak się okazało nie ma jak praktyka :).
Po przeczytaniu komentarzy na grupę FB: Sri Lanka- Polska grupa entuzjastów Cejlonu zdecydowałyśmy się na sprytny jak się nam wydawało sposób dostania się do pociągu tj. dojazd na stację poza Kandy: Peradeniya. Wsiadłyśmy w tuktuki( 600 rupii za sztukę), pędem przejechałyśmy przez Kandy i dotarłyśmy na starą stację z końca 19 wieku. Jak się okazało takich spryciarzy jak my był cały peron :) i kiedy pociąg juz nadjechał spóźniony i tłum rzucił się do środka, z naszymi wielkimi plecakami nie miałyśmy szans.
Nagle stałyśmy same na peronie i patrzyłyśmy bezradnie na zatłoczone wejścia do wagonów gdzie trudno upchnąć by było szczupłego Lankijczyka nie mówiąc już o dziewczynie z wielkim plecakiem :) z pomocą przyszli nam... konduktorzy : pokrzyczeli, powpychali ludzi na siłę do środka i następnie dopchali nas. Przez chwile zawisłam na schodach na zewnątrz z wizja jazdy na schodach z plecakiem na plechach jednak pomocny lankijczyk popchnął mnie mocno do przodu i zablokował drzwi ręką bym w momencie hamowania nie wypadła na zewnątrz .... Przy wsiadaniu zostałyśmy rozdzielone, więc ostatecznie my stałyśmy z Magdą w jednym końcu drugiej klasy, a Asia z Anią w drugim. Magda szybko zaczęła wdrażanie planu poprawy naszej sytuacji: wypatrzyła obok nas schowek na bagaże gdzie schowałyśmy nasze duże plecaki i szybko przecisnęłysmy sie do drugiego wagonu , gdzie zrobiło się luźniej i komfortowo bez ściski przestałyśmy sobie 2,5 h ( z 4h podróży)zanim ludzie zaczęli wysiadać i pozwalniały się miejsca. Nawet nie musiałyśmy dźwigać naszych bagaży, gdyż sierdzący obok nas Lankijczycy zaoferowali się nam go potrzymać ( jest to powszechnie praktykowane w tym kraju).Oczywiście na początku liczyliśmy, że miejsce zwolni się szybciej, jednak młoda para, którą sobie upatrzyłyśmy, jak i większość pasażerów jechała jednak dłuższy dystans, więc nasz chytry plan się nie powiódł. Jak się okazało usiadłyśmy w idealnym czasie i po idealnej prawej(patrząc w kierunku jazdy )stronie, więc skorzystałyśmy z szeroko reklamowanej opcji podziwiania przepięknych pól herbacianych, gór i strumyków. Jak się okazało pomysł Magdy okazał się być świetny, Ani i Asi nie udało sie tak komfortowo odbyć podróży ani wykonać żadnych zdjeć.
Na stacji Nanu oya czekał już na nas z busem nasz przewodnik na wycieczkę po okolicy Nuwera Elija, który zawiózł nas na chwilę na nasze miejsce noclegowe: Surija Guest house, a następnie do fabryki herbaty Blue Field Tea, gdzie poznaliśmy tutejszy proces produkcji czarnej herbaty ( opis przy zdjęciach) i poznałyśmy znaczenie tajemniczych skrótów, które mówią o jakości i mocy herbaty(od najsłabszej i o największych liściach ): OPA, OP, PEKOE, BOP,BOPF i Dust ( ostatnia to proszek, który wkładają np. W torebki liptona czy PG). Degustowałyśmy też herbatę BOP, która okazała się być bardzo smaczna i w sklepiku fabrycznym zakupiłyśmy przepyszne mieszanki herbat z owocami i kwiatami. Generalnie polecamy tą fabrykę do zwiedzania: przewodnik wyjaśnia wszystko bardzo szczegółowo, pokazuje próbki herbat na różnych etapach przetwarzania, opowiada o ciekawostkach ( np. o tym że z 5kg świeżych liści herbaty powstaje tylko 1 kg gotowego produktu, a zbieracze zbierają codziennie od 20 do 40kg liści),a zwiedzanie odbywa się na hali produkcyjnej co pozwala na obejrzenie procesu z bliska i zrobienie ( oczywiście za drobną opłata zdjęć pracujących przy maszynach).
Po zwiedzaniu fabryki ruszyłyśmy podziwiać największy w okolicy ponad 100 metrowy wodospad Rambora Falls, 729 na świecie ;). Przy wodospadzie istnieje możliwość kąpieli, o czym nie wiedziałyśmy a co bardzo by nam się przydało po dość długiej i stromej wędrówce na górę po schodach. Stopy jednak udało się nam miło schłodzić :)
Po wyczerpującej wędrówce dostaliśmy w nagrodę od naszego przewodnika : wodę i lokalne ryżowe pikantne chrupki, musiałyśmy wyglądać dość kiepsko :D. Po wodospadzie odwiedziliśmy jeszcze jedną fabrykę herbaty - jedną z największych w okolicy Damro, jednak nie zrobiła ona na nas już takiego wrażenia, przewodniczka bardzo się spieszyła, fabrykę oglądało się zza zamkniętych szyb, herbata nie była już tak smaczna, a w sklepiku można było kupić jedynie ( poza czarnymi i zielonymi) herbaty aromatyzowane. I nawet sprzedawca , który stwierdził, że z Magdą " together we are cute" nie przekonał nas do zakupów ;).