Na sam koniec pierwszego dnia zajechaliśmy do sklepu z dywanami. W sklepie obsługa rozłożyła kilka dywanów, jednak gdy usłyszeliśmy ceny – podziękowaliśmy, a oni, jak usłyszeli skąd jesteśmy to zaprosili nas na piętro sklepu, gdzie były ubrania (dużo tańsze od dywanów). Dziewczyny poprzymierzały Kika rzeczy, ale z zakupami wyszła tylko Dorotka i …Maciek. Ktoś kto wie jak lubię robić zakup pewnie zapyta czemu niczego nie kupiłem? - odpowiem tylko, że proszę o cierpliwość.
W samochodzie Maciek zaczął dyskutować z naszym przewodnikiem na temat tkania dywanów robionych w Indiach i Turcji (skąd Maciek niedawno wrócił). W rezultacie, lub ponieważ i tak było to zaplanowane trafiliśmy do jeszcze jednego sklepu…z dywanami oczywiście. W sklepie tym spędziliśmy DUŻO czasu oglądając DYWANY. Oczywiście najbardziej zainteresowany był Maciek, który od razu udał się/został zaprowadzony na pierwsze piętro sklepu. Ja z Dorotką podążyliśmy naszymi śladami. Człowiek który był z Maćkiem (prawdopodobnie właściciel) wystawił maszynę do tkania dywanów i zaczął przedstawiać nam tajniki tej sztuki. Mówił o tym, jak to matki przekazują wiedzę dotyczącą tego procesu swoim dzieciom (córkom) już od kołyski śpiewając im kołysanki, o tym że sztuka tkania dywanów zapisana jest w specjalnym języku. Gdy zgłębiliśmy już proces tkania dywanów rozpoczęła się prezentacja, podczas której co chwila pytaliśmy się Maćka czy na pewno chce coś kupić. Z każdym nowym dywanem wydawaliśmy coraz więcej ochów i achów – dywany był dwustronne i jeszcze, po obróceniu o 180 stopni zmieniały intensywność kolorów.
Jak opuszczaliśmy sklep na dworze było już ciemno, wszyscy byliśmy po dwóch przepysznych herbatach a Dorotka niosła siatkę z dywanem . Wiem, że Zwierzak mówił, że nie mamy nic kupować, tylko pić herbatki (które są przepyszne)…ale to jest silniejsze od nas…poza tym mamy piękny, ręcznie tkany dywan do naszego salonu…