Ponieważ Magda stwierdziła, że moja relacja może być nieobiektyna :)) postanowiła sama opisywać napotkną rzeczywistość. Ponieważ jednak nie mam tu zbyt dużo czasu na pisanie, postanowiliśmy razem pisać bloga, tak więc od dzisiaj blog pisany będzie przez 2 osoby...wiele jednak wskazuje na to, że gruoa ta może się jeszcze powiększyć :))
Tak więć głos oddaję Magdzie:
W drodze do Agry zatrzymaliśmy się w Maharaja hotel by coś zjeść. Okazało się jednak, że będzie to także okazja by pozbyć się rupi z portfela. Wchodząc do środka spodziewałam się jakiejś miłej restauracji i owszem, była takowa, ale dookoła nie były stoiska z różnego rodzaju pamiątkami. Nasz przelicznik 100 rupi – 6 zł. Po obejrzeniu kilku rzeczy okazuje się, że te Indie nie są wcale tanie!. A przynajmniej na razie to my „bywamy” w takich miejscach. Grzesiek do teraz(tzn. jakąś godzinę później) nie może otrząsnąć się z szoku, że byle jaka figurka drewniana kosztuje 180 złotych (tj 3000 rupi).
Pomimo tego i tak zrobiliśmy zakupy – teraz nasza grupa (a dokładnie Dorotka i ja) jesteśmy bogatsze o 5 bransoletek z kości wielbłąda i biedniejsze o ponad 1000 rupi. Dumą natomiast napawa nas fakt, że pierwsze targowaniem mamy już za sobą – Bartek – nasz bohater utargował 50 rupi. Rozkręcamy się – to dopiero początek. Niech się strzegą hinduscy handlarze!!!
Po ciężkich bojach zakupowych zdecydowaliśmy się na chwilę przy herbacie.
Nasi panowie stchórzyli i wybrali „bezpieczną opcję”, tj. zwykłą herbatę i kawę. My wybrałyśmy masala tea. Według naszej oceny filiżanka zwierała herbatę, mleko i kardamon plus niezidentyfikowana reszta. Zdecydowanie musimy się podszkolić w hinduskiej kuchni.
Oczywiście jako pierwszych obsłużono panów. W Polsce nie do pomyślenia. Ciekawa jestem jak reagują Hindusi jak pierwszy raz jadą za granicę i zdarza się, że zostaną obsłużeni drudzy.
Ach prawie zapomniałam. Przy zakupach zostaliśmy zapytani kto jest czyim mężem/żoną. Na wiadomość, że męża jakiegokolwiek nie posiadam, oświadczył, że będzie się modlił, żebym po powrocie do Polski znalazłam takiego super męża, jakim jest Bartek.
Ha Ha
W każdym razie po posiłku i zakupach wsiadamy do naszego busa i ruszamy dalej. Kolejnym przystankiem na trasie jest Mathura.
Mathura – Świątynia Kryszny.
Przepięknie wykonana z białego marmuru świątynia. Nie wiemy dlaczego we wszystkich naszych przewodnikach jest o niej napisane zaledwie kilka linijek.
Jak tylko wysiedliśmy z samochodu wzbudziliśmy wielkie zainteresowanie wśród miejscowej młodzieży. Chcieli robić sobie z nami zdjęcia – pamiętam jak opowiadała o tym Asia po swoim powrocie z Indii. W Deli widzieliśmy, że ludzie się nam mocno przyglądają, ale dopiero teraz widać różnice. Przed wejściem do świątyni oczywiście musieliśmy zostawić buty. Miło się chodzi po ledwie ciepłym, gładkim marmurze. Świątynia w środku jest praktycznie pusta, z niewielkim ołtarzem na przedzie. Wokół niej wspaniałe tarasy z odrobiną zieleni. Naprawdę przepięknie. I znowu pojawia się pytanie – jak naród, który stworzył coś tak pięknego, jednocześnie może nie zwracać uwagi na śmiecie na ulicach i ogólny bałagan?
Macie za to dostał w świątyni świetną radę – „Try to be vegetarian” oczywiście nie berze tego do siebie – to tylko zachęta do zmiany życia wg zasad Kryszny.