23.09.2015 Miasto kotów raz jeszcze . Spotkanie z Richim
Po nocnej wyprawie i przygodzie z nocny lokatorem w naszym pokoju rano po śniadaniu wyruszyłyśmy pierwszą łodzią o 9, a następnie busem z powrotem do Kuching i naszego zakwaterowania u pani Mo. O 14 po ogarnięciu prania miałyśmy zaplanowane kolejne spotkanie z naszym przesympatycznym taskówkarzem Harpeetem ( polecamy: tel. 016 268 8883). I wyprawę do Semmenggoh, czyli sanktuarium Orang Utan-ów gdzie osierocone i odzyskane z prywatnych kolekcji Orangutany przywracane są do życia na wolności. W miejscu tym codziennie o godzinie 9 i 15 w specjalnie wyznaczonej strefie dla " ludzi lasu"( bo to oznacza nazwa Orang Utan po malezyjsku)'wykładane są kokosy, banany i jajka wraz z dodatkiem lekarstw. Orangutany oczywiście przychodzą lub nie, jak poinformował nas nasz taksówkarz i spotkani w Parku ludzie, przez ostatnich kilka miesięcy poza mamą z młodym praktycznie orangutany ( około 25 w tym miejscu) nie pokazywały się turystom. Ucieszyliśmy się więc bardzo kiedy na wejściu do parku na niewielkiej platformie zobaczyłyśmy 2 orangutany beztrosko wcinające banany, rozłupująca orzechy i bujające się na linach. Po krótkiej instrukcji do turystów od strażników( nie wyjmować jedzenia i picia- orangutan wyrwie, nie używać lasek i statywów- przypominają broń, nie krzyczeć o ile nie zaatakuje nas orangutan np. odgryzie rękę, nie wjeżdżać wózkami,nie używać flesza- drażni orangutany, ani nie wychodzić poza wyznaczony teren) weszliśmy do lasu gdzie w dość dużym oddaleniu od nowego, większego podestu z jedzeniem otoczonego linami ustawione były ławki dla turystów. Jeden ze strażników dzielnie stanął obok podestu i zaczął dziwnie pohukiwać i wykrzykiwać zapraszając orangutany na posiłek. Trwało to około 10 minut i już się wydawało że żaden orangutan nie wpadnie na obiad gdy nagle drzewa w oddali zaczęły się wyginać i trzeszczeć, a naszym oczom ukazała się młodziutka samica z przyczepionym do brzucha maleństwem. Szybko zeskoczyła na podest zgarnęła trochę bananów i jajek i z powrotem wspięła się po linie by na bezpiecznej wysokości rozpocząć spożywanie posiłku. Młode początkowo zainteresowane głównie bujaniem się na linie po chwili upomniało się u mamy o swoją porcje jedzenia. Końcówkę posiłku przerwał im hałas na dole lasu, nagle jakieś duże zwierze wyginając palmy i łamiąc krzaki zaczęło przedzierać się w kierunku platformy. Mama, przyczepiła malucha do pleców i schowała się za drzewo. Po chwili szybko zsunęła się na platformę chwyciła całą kiść bananów zęby, kilka jajek w ręce i czmychnęła do góry. Hałasy na dole zrobiły się jeszcze głośniejsze i na platformę wtoczył się olbrzymi Orang Utan, samiec alfa stada Ritche. Ritchie był uwielbianym przez turystów i trochę kłopotliwym dla strażników samcem, który potrafił być bardzo agresywny. Nasz taksówkarz opowiadał nam w drodze do rezerwatu, że dwa tygodnie wcześniej gdy Ritchie po ponad roku pokazał się turystom, był tak agresywny,że strażnicy zarządzili ewakuację turystów z rezerwatu. Tym razem jednak Ritchie był w lepszym nastroju, łupał tylko na nas oczami( szczególnie na trajkoczących chińczyków ) i wyglądał na trochę znudzonego, kiedy pakował sobie jednego banana za drugim do paszczy. W końcu strażnicy zarządzili koniec zwiedzania i opuściliśmy Ritchiego, który dalej nie spiesznie rozprawiał się z rozrzuconym na platformie jedzeniem. W drodze powrotnej nasz taksówkarz opowiedział nam skąd Ritchie wziął się w Semmenggoh.