Mama tancerza, przygotowawszy nam śniadanie i załatwiwszy taksówkę wyprawiła nas w drogę powrotną. Kierowca po otrzymaniu zapłaty szczerze dziękował i życzył nam szczęśliwej podróży (co może oznaczać dwojako – naszą nieumiejętność targowania się lub jego naprawdę szczere intencje:) . Przed nami otworzył się standardowy tunel czasoprzestrzenny, znany wszystkim podróżującym samolotami- odprawy, oczekiwanie na lotniskach, przesiadki… Żadna z nas nie była wcześniej w Panamie (choć rok temu myślałyśmy o tym kraju, ale ostatecznie wybór padł na Sri Lankę). Z tego co zapamiętałam, zrobiłyśmy dość malowniczy „nadlot” nad lotnisko – położone niedaleko wybrzeża. Tam po raz pierwszy zetknęłyśmy się z kontrolą temperatury u podróżnych przylatujących „z zewnątrz”- epidemia koronawirusa dopiero za jakiś czas miała zamknąć niebo i granice. Panama, Amsterdam i … marcowy Gdańsk. A wraz z Gdańskiem powrót do naszego „normalnego” życia, w którym pojawiły się kubańskie wspomnienia, do których na szczęście w każdym momencie można powrócić. Z pewnością to nie było nasze ostatnie „latynoamerykańskie słowo”, nie żegnamy się więc a jedynie mówimy ¡Hasta luego Caribe!