Po dość męczącej podróży w końcu dojeżdżamy do Mandawy – przepiękne miasteczko (w czasach jego świetności) dziś wielka ruina, z mnóstwem niszczejących, często pustych obiektów – havelies. Mandawa jest miastem, przez które przebiegał jedwabny szlak z Europy do Chin. I w tamtym okresie miasto przeżywało swoją świetność. Pod koniec XIX w wszystko się skończyło. Miasto zaczęło podupadać. Duża część ludności przeniosła się do większych miast w poszukiwaniu pracy. Przeszłe piękno miasta możecie zobaczyć na zdjęciach. W każdym razie podjeżdżamy do hotelu, który mieści się w przepięknym haveli – tu znowu odsyłam do zdjęć, niesamowity klimat.. Odpoczywamy godzinkę, po czym z naszym nowym, miejscowym przewodnikiem ruszamy na miasto. Odwiedzamy kilka haveli, robimy zakupy po czym dziewczyny udają się do hinduskiego domu, w którym przemiła gospodyni i jej matka malują im ręce henną. Cały zabieg trwa około 30 minut, tak więc zostawiamy panie i idziemy dalej zwiedzać miasto, wracamy po godzinie.
Jeszcze pozwolę sobie wrócić do zakupów. Znajdujemy się blisko granicy z Pakistanem i fakt ten odczuwalny jest nawet podczas zakupów. Schemat wygląda mniej więcej tak, że oglądamy np. tkaniy, najpierw pokazują nam po jednej z różnych materiałów, a następnie mówimy czy nam się podoba czy nie. Następnie z tych które nam się podobają przedstawiają nam większy wybór. Tutaj, zamiast mówić tak na te które nam się podobają i mają zostać i nie na te, które mają odrzucić sprzedawca mówi by zamiast tak mówić Indie a zamiast nie Pakistan…
No dobra, jest godzina 19:00 jesteśmy po zwiedzaniu miasta i zakupach, dziewczyny mają pięknie pomalowane ręce…wracamy do hotelu na kolacje…a kolacja podana jest na dach haveli. Siedzimy pod wielkim namiotem – my i inni gości hotelowi – w rogu namiotu stoją wielkie metalowe wazy z jedzeniem, pod którymi pali się ogień. Jedzenie wprost przepyszne. Z żalem wracamy do swoich pokoi. W tym miejscu zdecydowanie moglibyśmy zostać jeszcze przynajmniej jeden dzień. Niestety jutro ruszamy dalej.