W końcu mogliśmy się wyspać. Przewodnik, który odebrał nas wczoraj z dworca powiedział, że zwiedzanie możemy zacząć o 10!!! Hip, hip, hurra!!!
Stwierdziliśmy, że na śniadanie udamy się o 8.30 - wystarczająco późno, żeby się wyspać i wystarczająco wcześnie, żeby bufet nie był ogołocony.
Śniadanie było super- wreszcie był czas, żeby zjeść, spokojnie porozmawiać, czyli po prostu „pośniadaniować” J
O 10 pojechaliśmy z naszym przewodnikiem do parku Jallianwala Bagh, w którym w roku 1919 Brytyjczycy zabili 2000 Hindusów, którzy zebrali się tam na demonstracji przeciwko wprowadzeniu przepisu, że podejrzanych można zatrzymywać i więzić bez procesu.
W parku znajduje się studnia, do której skakali demonstranci , by uchronić się przed kulami (wydała nam się bardzo duża) oraz mur, w którym wciąż widoczne są ślady kul.
Nieco „weselszą” rzeczą znajdującą się w tym parku jest półokrągły mur, który ma wspaniałe właściwości akustyczne. Gdy osoba po jednej stronie muru cicho mówi ta po drugiej stronie półokręgu wszystko doskonale słyszy.
Przewodnik spytał czy widzieliśmy film „Slumdog –milioner z ulicy”. Niestety z nas widział ten film tylko Maciek, który zaczął pytać czy wszystko co pokazane w tym filmie jest prawdą. Wszytko oznacza w tym wypadku mafię, która zmusza dzieci do żebrania i okalecza je, by wzbudzały więcej współczucia i co za tym idzie przynosiły większy zysk, dzieci śpiące na ulicach, dzieci zajmujące się kradzieżami. Przewodnik potwierdził, ale dodał, że w filmie nie pokazano jeszcze jednego problemu ulicy – dziecięcej pornografii.
Po wizycie w parku pojechaliśmy do Złotej Świątyni. Przed wejściem do świątyni musieliśmy zdjąć buty (do czego w tej chwili już jesteśmy przyzwyczajeni), a także zakryć głowy (wszyscy). Do świątyni nie można wnosić alkoholu, w związku z czym nasze „odkażacze” zostały w samochodzie.
Potem należało umyć ręce, przejść przez specjalny płytki dół wypełniony wodą i mogliśmy podziwiać Złotą Świątynię.
Złota Świątynia otoczona jest przez wodę. Zresztą sama nazwa miasta pochodzi od zlepku dwóch słów „amrit”- nektar i „sar”- zbiornik. W zbiorniku pływają pewnie święte ryby (naprawdę duże).
Pielgrzymów było bardzo wielu, a wokół rozbrzmiewała tantryczna muzyka. Ludzie moczyli się w wodzie, która podobno ma lecznicze właściwości. W samej świątyni nie można używać aparatów fotograficznych. Świątynia ma 3 poziomy, na pierwszym kapłan nakrywał i odkrywał świętą księgę kawałkami materiału. Na drugim była księga napisana w antycznym języku i ludzie czytający książeczki , które trochę przypominały nasze modlitewniki. Na trzecim poziomie leżała kolejna księga i roztaczał się z niego widok na teren całego sanktuarium.
Przy wejściu do kaplicy i kawałek dalej ludzie przygotowywali posiłek złożony z miodu, oleju , mąki. Rozdawano to zawinięte w liście. Połowę z tego jest dla bóstwa, połowę zjada się samemu.
Na terenie sanktuarium pracuje bardzo wielu wolontariuszy. W każdym rogu znajduję się punkt, w którym można napić się wody.
Zwiedzanie zaplecza sanktuarium ropoczeliśmy od miejsca, gdzie wydawane są posiłki.
Później przeszliśmy przez piekarnię, w której wyrabiana jest chapati- przypominające naany placki. W piekarni znajduję się maszyna, która została obfotografowana przez Bartka, natomiast my zostałyśmy obfotografowane przez pana obsługującego maszynę. Później zobaczyliśmy resztę „linii produkcyjnej” i przeszliśmy do dalszej części kuchni. Zobaczyliśmy tam mnóstwo ludzi przygotowujących posiłki - w ogromnych kotłach gotował się ryż i inne potrawy, ludzie również ręcznie przygotowywali chapali.
Widzieliśmy również miejsce , gdzie były zmywane naczynia.
Wszystkie działania jak w dobrze zorganizowanym przedsiębiorstwie. Imponujące, biorąc pod uwagę, że może 1/8 tych ludzi była pracownikami, reszta to wolontariusze.
Tak zakończyliśmy swoją „dzienną” wizytę w świątyni - odebraliśmy buty, po drodze do samochodu kupiliśmy owoce i wróciliśmy do hotelu na bardzo przyjemną przerwę na relaks.