Wsiadając do szybkiej łodzi kilka minut po 8:00 rano, żegnając Mari Mari i Perhentiany, nie spodziewałyśmy się, że od tej pory często towarzyszyć nam będzie deszcz i że nawet zdarzy nam się zmarznąć. Gdybyśmy to podejrzewały, to prawdopodobnie wyskoczyłybyśmy z water taxi i popłynęłybyśmy z powrotem na Petani Beach! Nieświadome co nas czeka dotarłyśmy do przystani Kuala Besut aby tam odnaleźć bus, który miał nas zawieźć do Cameron Highlands. Transport w Malezji działa czasem w nieoczekiwany, ale skuteczny sposób: jakiś mężczyna zobaczywszy nasze bilety "przekazał" nas innej osobie, a ta zaprowadziła nas do pewnego biura kilkadziesiąt metrów dalej. Panie w biurze powiedziały, że wszystko jest w najlepszym porządku i że o 10:00 spotkamy się z kierowcą. Zrobiłyśmy niewielkie zakupy (czytaj: kupiłyśmy kolejne magnesy do naszych kolekcji..) i czekałyśmy przed biurem, gdy panie zawołały nas do środka, aby coś nam pokazać. Tym "czymś" okazały się jedno, góra dwudniowe kotki leżące ze swoją mamą w kartonie. W taki sposób DAMA spotkała nowe kocury na swojej drodze!
Chwilę po 10:00 nasz bus (tylko z nami w środku) wyruszył do Tanah Rata, głównej miejscowości w Cameron Highlands i bazy wypadowej do zwiedzania plantacji. Po drodze zatrzymaliśmy się na obiad w jakiejś "restauracji" do której zostają zwożeni wszyscy turyści i która nie wzbudzała zaufania, ale ostatecznie okazała się w porządku (zjadłyśmy i przeżyłyśmy). Nasz kierowca wysadził nas wprost pod drzwiami hostelu, który wg internetowch rankingów był nr 1 w całej miejscowości...No cóż, szału nie było, ale brak luksusów rekompensowała atrakcyjna cena i dogodne położenie. Tym razem zamieszkałyśmy w pokoju rodzinnym, czyli czteroosobowym: ja z Anią zajęłyśmy łóżko małżeńskie, a Dorota z Magdą łóżko piętrowe. Podejrzewam, że przy każdym obrocie Doroty na górze Magda zastanawiała się, czy nie runie na nią cała konstrukcja, ale kolejny raz miałyśmy szczęście i nic złego się nie wydarzyło :)
Tanah Rata przywitało nas deszczem i zdecydowanym ochłodzeniem. Powyciągałyśmy więc swoje nieliczne cieplejsze ubrania i ruszyłyśmy na rekonesans. Po odwiedzeniu kilku biur organizujących wycieczki wybrałyśmy takie zareklamowane nam przez wolontariuszy pracyujących w naszym hostelu. Pochodziłyśmy po głównej ulicy (i w zasadzie jedynej), zjadłyśmy gigantyczne malajskie hamburgery w restauracji w naszym budynku. Wieczorem obejrzałyśmy coś w telewizji i położyłyśmy się spać ciekawe co przyniesie nowy dzień.