Dziś około południa przyleciałyśmy nieco spóźnionym (a do tego małym, głośnym i zatłoczonym) samolotem Air Asia z Manili na wyspę Bohol, do miasta Tagbilaran. Motorową rykszą dostałyśmy się z lotniska do naszego hotelu, a następnie (takim samym środkiem transportu) pojechałyśmy do miejscowości Corella, gdzie mieści się oficjalne "sanktuarium" wyraków. Wyrak jest bardzo delikatnym zwierzątkiem wielkości dłoni, które nie znosi hałasu, a przestraszone może nawet popełnić samobójstwo! (przyrzekamy, że zachowywałyśmy się bardzo cicho i wszyscy/-tkie żyją!:). Po powrocie do miasta odwiedziłyśmy muzeum wyspy Bohol oraz Katedrę Św. Józefa oraz poszłyśmy na spacer po okolicznych uliczkach. Z każdą chwilą na zewnątrz i w sklepach przybywało ludzi...Populacja Filipin to około 100 milionów. To widać i słychać! Na koniec dnia spróbowałyśmy deseru halo halo. Jest chrupiące (to ten pokruszony lód) oraz bardzo słodkie. Wieczorem odpoczywamy w naszym pokoju hotelowym przed jutrzejszym całodniowym zwiedzaniem wyspy, przy klimatycznym wiatraku, który obniża nieco temperaturę w pokoju i jednocześnie sprawia wrażenie, że jesteśmy na jachcie (te rozwiane włosy, odgłos silnika i poruszające się przedmioty...) Oczywiście jacht i zima nie idą w parze: informujemy, że temperatura w ciągu najbliższych czterech dni to minimum 28st.C! (A)