Czas na Filipinach płynie inaczej - dużo wolniej. Do południa zdążyłyśmy zjeść spokojnie śniadanie, przyjechać tricyklem z Bohol na wyspę Panglao (wyspy połączone są mostem), poleżeć na plaży Alona, wykąpać w morzu i zmienić kolor. To ostatnie stało się pod wpływem słońca i zadziało bardzo szybko (czyli słońce nie traci czasu:). Nie wiem jak nas zapamiętaliście, ale obecnie jesteśmy przypieczone w różnych miejscach - czyli tam, gdzie nie zdążyłyśmy się posmarować kremem z filtrem. A propos przypiekania i gotowania, to dziś na coś w rodzaju podwieczorku zjadłyśmy mix gotowanych warzyw. Oto opis dla naszych znajomych fanów "kuchni świata" : w naszym daniu było coś co najprawdopodobniej było zieloną fasolką szparagową, coś co miało kolor podobny do dyni, coś zielonego z karbowaną skórką (było gorzkie), coś zielonego z gładką skórką oraz coś podobnego do bakłażana i pocięty czosnek :) Po zakwaterowaniu w hotelu i chwili odpoczynku pojechałyśmy na sąsiednią plażę Dumaluan i tym samym wypełniłyśmy plażowy plan na dziś. Na koniec dnia przespacerowałyśmy się na plażę Alona, gdzie zjadłyśmy kolację w knajpce w muzyką na żywo.
Ps1 Panglao pełne jest turystów, ale przeważają...Koreańczycy. Mają tu swoje restauracje i hotele.
Ps2 Na przeciwko naszego hoteliku (zwanego szumnie "resortem") znajduje się Helmut's Caffe. I od razu człowiek czuje się bliżej domu :)