Geoblog.pl    bmilinki    Podróże    Filipiny - Magdalena, no problema!    Dzień filipiński - Pamilacan, czyli Magdalena no problema!
Zwiń mapę
2017
04
lut

Dzień filipiński - Pamilacan, czyli Magdalena no problema!

 
Filipiny
Filipiny, Pamilacan Island
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 10191 km
 
Poranek rozpoczął się niezbyt dobrze, ale wieczorem okazało się, że dzień potoczył się dokładnie tak, jak powinien. Po prostu Filipiny postanowiły utrzeć nam trochę tego europejskiego, zdyscyplinowanego nosa :). Rano okazało się, że zbyt mało czasu przeznaczyłyśmy na śniadanie w pobliskiej knajpce (chociaż pół godziny wydawało nam się w porządku)- wypiłyśmy więc napoje i zapakowane jedzenie wzięłyśmy ze sobą. O 9:00 umówione byłyśmy na rejs na Pamilacan, ale wcześniej chciałyśmy odebrać nasze rzeczy z pralni (i tak już spóźnione, miały być gotowe poprzedniego wieczoru). Niestety okazało się to niemożliwe - nasze czyste ubrania były "gdzieś", wciąż niegotowe. Usłyszałyśmy, że dojadą za "pół godziny", co mogło znaczyć cokolwiek. Organizator naszego rejsu usłyszał od nas, że musimy poczekać i (być może w akcie zemsty :) powiedział nam wysoką cenę za nasz rejs powrotny z Pamilacan do Baclayon na Bohol. Powoli jednak wszystko zaczęło wracać na dobry tor. Zjadłyśmy nasze śniadanie na wynos, pranie przyjechało motorem do pralni, znalazłyśmy ofertę tańszego rejsu i zbiłyśmy cenę naszej łodzi. Przed 10:00 wypłynęłyśmy na Pamilacan. Po ponad godzinnym rejsie (widziałyśmy rekina wielorybiego!) dobiliśmy do wybrzeża. Później dowiedziałyśmy się, że wyspa ma dwie części - tą bardziej turystyczną, gdzie zatrzymują się łodzie, mieszczą się chatki na wynajem (takie jak nasze Enas
Cottages) i gdzie można umówić się z przewodnikami na snorkling oraz część biedniejszą, gdzie mieszkańcy (ponoć na własne życzenie, ale to sprawa do wyjaśnienia) odcięli się od turystyki. Przywitałyśmy się z Elizabeth (żoną Enasa), która wskazała nam nasz pokój - okazało się, że drugą część naszej chatki zajmuje Polak - Maciek z Wrocławia. Poleżałyśmy na plaży, zjadłyśmy smaczny obiad przygotany przez Elizę (jedzenie na świeżym powietrzu na brzegu morza - tu wszystko jest smaczne!) i postanowiłyśmy zwiedzić wyspę. Pamilacan jest malutka, "część turystyczną" można zwiedzić w kilkanaście minut. Jest tu niebieski kościół, do którego dwa razy w miesiącu przypływa ksiądz, boisko (poznany przez nas Maciek przywiózł dla tutejszych dzieci siatki do siatkówki i piłki), przystań łodzi, ruiny dwustuletniej hiszpańskiej warowni, domy mieszkańców. Za zabudowaniami odkryłyśmy również lokalny cmentarz. Nie ma tu oczywiście tradycyjnej ulicy, a części wyspy łączy droga zbudowana z płyt - i tą właśnie drogą ruszyłyśmy wgłąb lądu (pod górkę, żeby nie było za łatwo). Mijałyśmy kolejne domy, sklepiki, ośrodek zdrowia; doszłyśmy do szkoły podstawowej i chwilę później zawróciłyśmy w stronę naszej plaży. Przyrzekamy, że nic nie majstrowałyśmy przy generatorze prądu, który znajduje się właśnie przy szkole :), ale faktem jest, że późnym popołudniem generator się popsuł i cała wyspa zatonęła w ciemnościach. Nasz plażowy posiłek zmienił się dzięki Elizabeth w romantyczną kolację przy świecach (w zasadzie przy jednej świecy:), dzięki której mogłyśmy zobaczyć nie tylko trochę siebie nawzajem, ale i zawartość talerzy :). Zmrok zapada tu (dość gwałtownie) o 18:00 więc niekoniecznie miałyśmy ochotę na sen - postanowiłyśmy więc po prostu posiedzieć na naszej plaży. Tymczasem, kilka metrów dalej, dwóch filipińskich chłopaków rozpaliło ognisko i przygotowało stolik i krzesełka. Na stoliku pojawiła się butelka rumu (i dwie tylko dwie wspólne dla wszystkich szklanki), a wkrótce potem zaproszenie dla nas od Enasa do spróbowania rumu razem z nimi. Enas (wykorzystany chyba tylko do przekazania nam zaproszenia :) wkrótce odszedł, dołączył za to Maciek i tak spędziliśmy w piątkę wieczór przy polsko-angielsko-visaja-tagalog rozmowach, które wraz z upływem czasu robiły się coraz weselsze i mniej zrozumiałe :). Jedną z najważniejszych rzeczy, jakich się dowiedziałyśmy jest to, że Magda ma swoją własną filipińską piosenkę - jest to utwór znanego rapera Glock-9 (rapującego w tagalog) pod tytułem "Magdalena no problema" !:). Nie trzeba chyba dodawać, że chłopcy (to kuzyni z rodziny Enasa, mają po 21 lat i pracują jako przewodnicy dla snorklingujących turystów) przyrzekli, że już zawsze słysząc tą piosenkę będą pamiętać o Magdzie! Rozmawialiśmy o walkach kogutów (dniem naszego wyjazdu była niedziela, taka walka właśnie miała się odbyć po południu), o języku, muzyce (Justin, masz fanów na Pamilacan:), rodzinach (w języku visaja na przykład są inne słowa oznaczające starszego i młodszego brata), geju z Polski (tak, tak!), nowym prawie dotyczącym narkotyków i zakazie palenia papierosów każdego 15 dnia miesiąca. Można się domyślić, że przy drugiej butelce chłopcy rozkręcili się i zaprosili nas na snorkling
(wypływałyśmy o 8:00 więc nic z tego :) i zapewnili, że wyglądamy dużo młodziej niż mówimy, że jesteśmy:) (swoją drogą często jesteśmy tu pytane o wiek, co w naszej sztywnej Europie ponoć "nie wypada") Tak, dla samego tego stwierdzenia o wieku warto było pić ten rum - dziękujemy chłopaki, było bardzo fajnie!
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
bmilinki
Mumin
zwiedził 10% świata (20 państw)
Zasoby: 184 wpisy184 101 komentarzy101 2357 zdjęć2357 2 pliki multimedialne2
 
Moje podróżewięcej
28.10.2021 - 28.10.2021