Zupełnie zgodnie z planem, punktualnie o 8:00 wsiadłyśmy na łódź do Baclayon i zupełnie niezgodnie z planem wysiadłyśmy na Alona Beach. To trochę nasza wina, powinnyśmy się upewnić, że kapitan pamięta gdzie chcemy się dostać, ale z drugiej strony nie stało się nic złego - po prostu przyjechałyśmy do przystani promowej od stony Panglao. Wsiadłyśmy na prom OceanJet już o 10:30 i wszystko odbyło się już bez niespodzianek. Po dwóch godzinach rejsu przypłynęłyśmy na przystani nr 1 w mieście (i na wyspie) Cebu (wymawianym tu bardziej jak "Sibu") skąd po kilkunastu minutach doszłyśmy po prostu do naszego hotelu. Pokój był już dostępny, mogłyśmy więc odpocząć i ruszyć na zwiedzanie okolicy. Kontrast pomiędzy malutkim Pamilacan a zatłoczonym,chaotycznym,niedzielnym Cebu jest ogromny - na nowo musiałyśmy się przyzwyczaić do tłumu ludzi. Odwiedziłyśmy miejsce, w którym znajduje się Krzyż Magellana, Bazylikę (del Santo Nino) i katedrę (Cebu Metropolitan Cathedral). W obu odbywały się niekończące msze po angielsku, w których uczestniczyło mnóstwo ludzi. Ulice pełne były również różnego rodzaju straganów oferujących pamiątki z Cebu, świece i przede wszystkim jedzenie. Na trasie naszego spaceru były również dwa miejsca, które nas bardzo pozytywnie zaskoczyły: Yap-Sandiego Ancestral House oraz Casa Gorordo. Oba domy należały (bądź wciąż należą, jak pierwszy z nich) do zamożnych rodzin pochodzenia chińskiego. Różnią się wielkością i stylem wnętrza - Yap-Sandiego jest dużo mniejszy i urządzony w stylu chińskim, dom rodziny Gorordo to przykład mieszanki stylu hiszpańskiego i lokalnego. Casa Gorordo jest świetnym, nowoczesnym,
multimedialnym muzeum, ale przede wszystkim pięknie, gustownie urządzonym budynkiem oddającym ducha przeszłości. Kto był w Cebu, a nie widział Gorordo naszym zdaniem dużo stracił!
Zjadłyśmy pierożki z ryżem w filipińskim fastfoodzie, zrobiłyśmy drobne zakupy i wróciłyśmy do hotelu - o 3:50 pobudka na lotnisko. Lecimy na Camiguin!