Zobaczyć na końcu świata, na malutkim lotnisku, o 6:30 rano pana z kartką z napisem "Asia i Magda" - bezcenne :) Tym samym okazało się, że nasza dwudniowa wycieczka (a właściwie transport) po wyspie Camiguin dojdzie do skutku. Zameldowałyśmy się więc w naszym hoteliku, zjadłyśmy śniadanie i wskoczyłyśmy do jeepneya prowadzonego przez Rolanda :) Tego dnia miałyśmy w planie zwiedzanie zachodniej części wyspy. Niebo było zachmurzone i taka pogoda okazała się idealna - zwłaszcza, że zaczęłyśmy od wspinaczki drogą krzyżową na Stary Wulkan. Nasz kierowca nie przesadził - było tam co najmniej 1000 stopni schodów do
pokonania. Po takim początku było już tylko łatwiej: zatrzymałyśmy się przy miejscu, z którego widać krzyż, oznaczający zatopiony cmentarz, obejrzałyśmy ruiny XVI-wiecznego kościoła, zobaczyłyśmy malowniczy wodospad Tuasan Falls oraz panoramę gór "Tres Marias" i miejsce zwane "Tongatoc Cove". Następnie odwiedziłyśmy trzy mniej lub bardziej naturalne baseny: Sto Nino Cold Spring (nie kąpałyśmy się: kto się kąpie w czymś, co ma w nazwie "cold"?:), Soda Water Pool (nieczynne w poniedziałki, ale z tego co zobaczyłyśmy przez ogrodzenie to nie było czego żałować) oraz Ardent Hot Spring. W ostatnim z miejsc (najładniejszym, choć "hot" to nieco przesadzone określenie wody, która tam przepływała) wykąpałyśmy się. Zjadłyśmy pizzę w filipińskiej restauracji (pizza i makarony są tu bardzo popularne) i popołudnie spędziłyśmy już w naszych Marianitas Cottages.