Po niekończącej się jeździe do Cienfuegos taxi collectivo przy wyjeździe z miasta postanowiłyśmy wypróbować autobus Viazul. Zakup biletu okazał się koszmarem. Szczęściem w nieszczęściu – dworzec autobusowy znajdował się niedaleko naszego hostelu. Rano czekałam w długiej kolejce po świstek papieru zwany „rezerwacją”, następnie musiałyśmy stawić się na dworcu na dobre pół godziny przed odjazdem autokaru i walczyć o wejście do kantorka po „prawdziwe bilety”… Udało się, a co więcej, zdążyłyśmy jeszcze przespacerować się na sam koniec Cienfuegosowego bulwaru, zrobić zdjęcia rezydencji i żółtego malucha, zwanego tu „polaco”. Po odebraniu biletów droga do Trynidadu przebiegła już bezproblemowo. Oba miasta są położone dość blisko siebie więc wkrótce wysiadłyśmy w innym – i geograficznie i „charakterologicznie” świecie. Trydniad jest wyjątkowy i niezwykły, ale jego największa zaleta staje się powoli jego… największą wadą. Centrum miasteczka wraz ze słynnymi schodami to turystyczne getto – królują niemieccy emeryci i inne młodsze i starsze „białe twarze”. Sącząc niedobre drinki na muzycznych schodach spotkałyśmy ponownie dziewczyny z Holandii – miały chyba podobnie jak my mieszane uczucia co do całego miejsca. W naszych wspomnieniach Trynidad to jednak również ciekawy nocleg u Edenii, która zaserwowała nam najobfitsze śniadanie na Kubie. Szkoda tylko, że nazwa naszej casy – La Bailarina (tancerka) – nie była zapowiedzią dobrych wieczornych tańców… Zamiast nich zjadłyśmy kolację w restauracji na świeżym powietrzu przy akompaniamencie (a jakże) zespołu grającego na żywo. Z pewnością większa znajomość hiszpańskiego pomogłaby nam w późniejszej rozmowie z członkami zespołu, ale i tak było zabawnie :) Oczywiście podjęłyśmy próbę odnalezienia jakiegoś miejsca do tańczenia, ale zachwalana imprezowa jaskinia świeciła pustkami więc… naszym przeznaczeniem było iść grzecznie spać w okolicach 24tej i nabrać sił przed kolejnym dniem – tym razem sportowym!
PS. W Trynidadzie odnalazł nas telefon Magdy. Tak jak nam obiecano, został przywieziony przez "jakiegoś kierowcę". Człowiek ten oddał przedmiot Edenii i odjechał tak szybko, że nie zdążyłyśmy ani go zobaczyć, ani tym bardziej wręczyć naszykowanego prezentu. Pisząc opinię noclegu w Cienfuegos podziękowałam Adrienowi i wszystkim zaangażowanym osobom za bezinteresowną pomoc.