Old timer, taxi collectivo, autobus Viazul, konie a nawet dziwny pojazd motorowy wiozący nas w Cienfuegos – to wszystko już było. Tym razem po śniadaniu czekały na nas rowery załatwione przez Edenię. Na celowniku – plaża La Boca i malownicza trasa w kierunku plaży La Ancona, wzdłuż wybrzeża Morza Karaibskiego. Po kilku dniach lądowych miałyśmy po raz pierwszy ruszyć na plażę! I choć La Boca z pewnością nie jest uderzającą pięknością, to cała wycieczka była – przynajmniej moim zdaniem – bardzo udana. Przede wszystkim, w naszym stylu! Czyli interesująca i z licznymi zwrotami akcji – jednego dnia odwiedziłyśmy bowiem kilka plaż (piaszczyste, kamieniste), opalałyśmy się, kąpałyśmy, ale również przeżyłyśmy karaibski deszcz (razem z plażowym kotem, który schronił się pod naszym plażowym parasolem. Przy okazji okazało się, że Dorota najlepiej zna się na zwierzętach – odkryła, że nasz kot był nie tylko głodny, ale bardzo spragniony:). Rowery, cóż… z pewnością przeżyły już wiele. Zmiana przerzutek nie wchodziła w grę, ale przynajmniej opony wytrzymały całą trasę. Droga powrotna nie była łatwa – pod górę!. W dodatku okazało się, że opaliłyśmy się głównie z jednej strony, bo tak nas rankiem oświetlało słońce… Podsumowując: straciłyśmy milion kalorii, zaliczyłyśmy pierwszy „dzień plażowy” i zobaczyłyśmy nieturystyczne uliczki Trynidadu (gdzie łatwo wpaść do ogromnej dziury w samym środku jezdni). Tego dnia dotarłyśmy również do położonego najbardziej na południe punktu naszej wycieczki. Od tej pory miałyśmy ruszyć zdecydowanie na północ, a potem na wschód, w stronę Havany. Całe szczęście, że rezerwacja biletów na Viazul przebiegła o wiele łatwiej niż w Cienfuegos. Po żartach z panami na dworcu autobusowym (wymieniliśmy się dowcipami o „maluchach”) szybko dostałyśmy karteczki z rezerwacją. „Jedziecie do Remedios (lekarstwa)? Wy jesteście „remedios” dla naszych oczu!”. Jakie to charakterystyczne :)