9:10
Opuszczamy Jaipur, Dziś mamy dzień zdechlaka i nic nie wskazuje na jakąkolwiek zmianę.
11:48
Stoimy w ogromnym korku. Przed mani przejazd kolejowy i być może dlatego stoimy. W każdym razie dzień zdechlaka trwa – Ania dogorywa na tylnim siedzeniu a Magda ma w głowie dzwoneczki – uboczny skutek wczorajszego odkażania. Maciek zaś rozpoczął wypisywanie kartek. – jako jedyny zaopatrzył się wczoraj w znaczki. W końcu ruszamy dalej. Po drodze mijamy ogromną ilość ciężarówek, przeważnie wielkich o ogromnymi ładunkami. Prawie wszystkie pojazdy mają z tyłu napisy typu „Please blow” „Blow Horn” i wszyscy na wszystkich trąbią. Wczoraj dowiedzieliśmy się, czemu. Otóż klaksonu używa się (oprócz standardowych sytuacji) przy wyprzedzaniu, jeśli chcemy by ktoś nam zjechał z drogi. Trąbi się, ponieważ nie wszyscy używają wstecznych lusterek (niektórzy ich nawet nie mają). Tak więc klaksony słychać wszędzie i cały czas. Z początku bardzo nas to drażniło, ale do wszystkiego można się przyzwyczaić – do klaksonów, do widoku 5 osób podróżujących na skuterze, do widoku przeładowanych samochodów, do widoku autobusów z ludźmi siedzącymi na dachu.
A skoro już poruszam tematy komunikacyjne. Podróżujemy starym mercedesem – busem. W środku jest 9 miejsc plus 2 dodatkowe z przodu – dla kierowcy i jego pomocnika. W środku jest Klima oraz wentylator nad każdym fotelem . Ale wróćmy do naszych 2 towarzyszy podróży. Kierowca – Sherma – wydaje się być miłym człowiekiem posługującym się komunikatywnym angielskim (i nic ponad to). Drugi z nich jest znacznie młodszy i w ogóle nie zna angielskiego. Podczas podróży opiekuje się naszym pokładowym minbarem zawierającym schłodzone napoje - woda, cola, pepis, sprite.
Ale wróćmy do podróży. Obecnie z powodu wielkich korków jedziemy głównie pod prąd, przepraszam znowu stoimy – kolejny przejazd kolejowy.
12:30
Do Jodhpuru, naszego docelowego w dniu dzisiejszym miejsca jeszcze 207 km.
13:40
Zmieniam zdanie o komunikatywnej znajomości angielskiego przez naszego kierowcę. Zatrzymujemy się na siusiu po czym pytamy naszego kierowcę czy jemy tutaj, czy może gdzie indziej zaplanowali dla nas postój na lunch i…nie możemy się dogadać. Z pomocą przychodzą nam dwie hinduski – matka z córką. Dziewczyna płynną angielszczyzną informuje nas, że zaobserwowały, że nie możemy dogadać się z naszym kierowcą i że jej mama pomoże przy tłumaczeniu Ustalam, że na lunch zatrzymamy się za godzinę. Te dwie kobiety były pierwszymi osobami, odkąd tu jesteśmy – które reprezentują sobą Indie, jakie znamy z filmowego Bollywoodu. Ciągle hinduski, hinduski, ale pod dużym wpływem naszej kultury. Sytuacja taka wynika być może z faktu, iż części miast w których bywamy, miejscowości które mijamy są bardzo stare. Nowszych części miast nie odwiedzamy. Być może jednak tak nie jest, a choćby dlatego, że te dwie hinduski, tak jak my były w podróży…
15:30
Przerwa na posiłek - Kibleki – okropne, jedzenie – może być.
18:00
Dojeżdżamy do hotelu. Po zameldowaniu się idziemy na naszych pokoi, Hotel jak do tej pory najlepszy ze wszystkich. Z dnia na dzień jest coraz lepiej – coraz lepsze hotele, przewodnicy mówią coraz bardziej zrozumiale, coraz więcej wrażeń. Ciekawe jak będzie dalej. Jedyne co jest pewne, to ostatnie 4 dni w Deli i hotel Ajatan . Ale nie ma się co smucić, dziś jesteśmy w hotelu Devi Hawan. Hotel składa się z małych domków – rezydencji. Dookoła pełno krzaków i drzew. W pokojach wskakujemy w stroje kąpielowe i idziemy na basen, który mamy za murkiem. Woda zimna, komary tną, dookoła latają nietoperze – mimo wszystko miło jest się schodzić po całodniowej podróży.
Teraz siedzimy sobie przed domkiem, wśród egzotycznej zieleni, popijamy lassi i cole i wcinamy pakore. Trochę szkoda, że jutro musimy stąd ruszać dalej, bo przydałby się dzień odpoczynku. Fajnie byłoby się powygrzewać w słońcu i popływać jeszcze w basenie. No ale są jeszcze inne hotele i pewnie inne baseny